19 Kwietnia 2024 18:47:14
Moje plany startowe
Maraton z buta - czyli jak przejechałem maraton na wysłużonej "Ukrainie" - 2.07.2006
Maraton z buta - czyli jak przejechałem maraton na wysłużonej "Ukrainie" - 2.07.2006Pomysł pojechania na wspomnianym rowerku padł chyba podczas któregoś (k)NightRidera ostatniej zimy. Okazało się, że ExPrezes posiada takowy rower i bez problemu użyczy mi wspomniane cacko abym mógł pościgać się na nim, na maratonie.
W tym miejscu składam niniejszym ExPrezesowi serdeczne podziękowania za ten gest tym bardziej, że stan techniczny rowerka po maratonie już nie jest taki idealny....

Od razu zapaliłem się do tego pomysłu. Wyśmienitą do tego okazją, z racji w miarę płaskatej i szybkiej trasy stał się Eska Fujifilm Bike Maraton 2006 w Krakowie. Pomysł odżył na naszym objeździe trasy tego maratonu.

Pobudki jakimi się kierowałem, że zdecydowałem się na ten poczytywany przez niektórych rowerowych znajomych eksces, tudzież nawet bluźnierstwo to:

1. Nostalgia pozostała po naszym czerwcowym, rowerowym wyjeździe na Ukrainę
2. Żądza sławy
3. Nastawienie że nie tylko wynik, ale przede wszystkim dobra zabawa się liczy i nie trzeba zawsze traktować startów aż tak poważnie.
4. Pokazanie innym rowerzystom, że maratonu nie trzeba przejechać tylko i wyłączne na wypasionym rowerze górskim klasy XT co najmniej.


Piątek – późnym popołudniem:
Pierwszą reakcją na to jak zobaczyłem tę perełkę techniki był: opad szczeny i chęć natychmiastowej ucieczki, ale.. niestety - furtka była zamknięta..
Rower prezentował się dosyć.. nieciekawie

Był to rocznik ‘88, a więc nie taki stary jeszcze, jednakże pamiętał czasy CCCP. Z przodu logo fabryczne – czarna jaskółka na błękitnym tle. Matowy, modny, czarny kolor lakieru z przebijającymi rdzawymi plamami, ze sfatygowanym przez ząb czasu napisem „Ukraina” na ramie zwiastował furorę na trasie. Wygodna skórzana kanapa na sprężynach miała zapewnić komfort na zjeździe „białą drogą”. Uniwersalne przełożenie: 48x20, jedyny tylni hamulec -kontra , a także łyse sparciałe slicki były gwarantem bezpiecznej, szybkiej i przyjemnej jazdy. Zrobiliśmy krótkie oględziny: rowerek posiadał dosyć duże luzy we wszystkich możliwych miejscach, ale jak mnie poinformował ExPrezes były to naturalne robocze luzy, więc nie ma się czym przejmować. Pęknięta pancerna szprycha w tylnim scentrowanym kole z racji braku V-brejków nie miała wpływu na jazdę, a zardzewiały łańcuch motocyklowy sprawiał wrażenie mocnego. Rowerek jak na swoją klasę też nie należał do zbyt ciężkich bo wg słów właściciela jego waga oscylowała wokół magicznej liczby 23.
Tak więc uspokojony idealnym stanem technicznym udałem się na pierwszą próbną jazdę.

Tak! Jazda na tym rowerze to wielkie przeżycie.
Jak w ogóle przed kilku laty mogłem dać się namówić na zakup roweru górskiego?
Sam nie wiem. Duże kółka 28’ doskonałe na lekki szuter. Zespawane z korbą pedały wydawały dziwne, przeraźliwe, ale nawet miłe uszom dźwięki. Po przejechaniu ok. 100 metrów siedzenie stanęło dęba, ale nie przejąłem się tym zbytnio gdyż miałem już podobny przypadek rok temu na maratonie w Istebnej, w moim Kelly’s-ie.
Po dojechaniu do serwisu naszego kolegi Zbyszka razem dokręciliśmy wszystkie połączenia gwintowe. W celu nadania rowerkowi bardziej sportowego charakteru podwyższyłem siodełko, a giętą wąską kierownicę nieco obniżyłem. Po dojechaniu do domu i wtarganiu bike’a na 3 piętro zacząłem przystosowywać rowerek do maratonu. Zapasową dętkę przymocowałem profesjonalnie do ramy. Na kierownicę założyłem licznik i pulsometr. Po tych czynnościach ten odmłodzony staruszek wyglądał prawie jak rasowy ścigant, prawie...
Do kierownicy przytroczyłem także nieodzowną na trasie trąbkę-kaczkę (którą pożyczył od swojego kolegi Skolioza - fenks mu za to). Do koszyka na bagażniku wrzuciłem wszystkie nieodzowne i zbędne rzeczy: klucze płaskie, kombinerki, parasol, pompkę, klucz francuski, długopis, bidon, i ulubionego pluszaka mojego siostrzeńca - niech poczciwa, pluszowa psina też coś z życia ma

Sobota: dzień przed startem.
Dziś po raz wtóry odbyłem krótką 10-kilometrową przejażdżkę po mieście (lepiej nie kusić losu myślę sobie; miasto wystarczy – do lasku nie jadę..) W jej trakcie odkryłem, że prawy pedał – choć zespawany z korbą trochę się rusza.
Poza tym stwierdziłem, że te łyse sparciałe slicki nie za bardzo nadają się na maratonową jazdę. Dlatego zainwestowałem w nowe gumy. Odwiedziłem jeszcze blacharza który przyspawał prawy pedał.

Niedziela: dzień startu.
Wystartowaliśmy razem kilkuosobową grupą znajomych skupioną wokół naszej stronki: rowerowanie.pl -było zielono. Po starcie okazało się, że licznik nie działa. Niepotrzebnie go montowałem - pomyślałem -zbędny balast! Zawsze to kilka gramów więcej. Ludzie wydają fortunę by odchudzić rower, a ja będę woził licznik nadaremnie. W pewnym momencie jeszcze na błoniach z nie przetestowanego w akcji koszyka na bagażniku wyskoczył mi bidon, ale Marcin (Cross) uratował go przed stratowaniem i wręczył mi go. Aż do pierwszego podjazdu jechało mi się bardzo dobrze. Po drodze dogoniłem Beatę, żonę Furmana. Na podjeździe na ul.Hofmana myknąłem dosyć dużo ludzi biegnąc z rowerkiem po schodkach - goście w ślimaczym tempie jadą w zatorze , a ja ich myk, biegnę po schodkach niosąc „Ukrainę”.
Tak to dobiegłszy do al.Waszyngtona kontynuowałem dalej walkę o pozycje. Na asfalcie kilkanaście metrów przed sobą zauważyłem Mary z Mavericka. Z kosza na bagażniku wyskoczył mi znowu bidon, tym razem poszedł na zatracenie. Alternatywy nie było. Trzeba gonić. Dojechałem Marysię i zagadałem kilka słów. Rozpoczął się zjazd. Nagle co to? Problemy z kontrą. Wytracam prędkość w głębokiej trawie. Dalej zjazd; początkowo błotnistą „białą drogą” hamuję blokując koło. Skolioza robi mi fotę. Jest asfalt to dokręcam, mijam znanego mi bikera z Chorzowa. Gościu rzuca: „fajny misiek”. Ja mu na to: patrz na rower, nie na miśka!!. Skręt w lewo, jest wiraż, Joasia z ExPrezesem robią foty. Zaczyna się kostka – można mierzyć czas. Nie zajechałem daleko. Na zakręcie napęd mówi krótko: NIE! Dobra, szukam cienia. Zaczyna się zabawa. Dobrze że czytałem kiedyś powieść pt: „Zrób to sam”. Wyskoczyła zawleczka zabezpieczająca zębatkę. Obok przewalają się tłumy. Wziąłem kilogram kluczy, ale zapomniałem śrubokręta. Dzwonię do ExPrezesa, po chwili zjawia się Skolioza i ratuje mnie imbusami. Zrobione. Śmigam dalej, 10 metrów i to samo. Widzę zjeżdżającego wycinaka Dominika, dla niego wyścig się skończył, złamał kierownicę. Na zakręcie zjeżdżam na pobocze, na łąkę, naprzeciw widok na Sikornik. Dobra odkręcam kontrę i koło, kombinuję, minuty lecą, mijają mnie ostatnie niedobitki. Mija mnie też gościu na quadzie oznajmiający koniec peletonu, ale nie widzi mnie. Zrobione! Jadę dalej jest „baba jaga” Obok po lewej mijam centrum zawodów w biegu na orientację. Lekkie zdziwienie! Trasa zmieniona, jest podjazd pod ZOO na zakręcie jakaś dziewczyna robi mi fotę, niestety prowadzę. Poszła mi po ambicji! Dalej już kręcę i z mozołem wjeżdżam na górę. Skręt w prawo i szybki zjazd, a tu zawody w BnO na całego. Nagle brak strzałek. Odwracam się i widzę że zjechałem za daleko. Podbiegam zielonym szlakiem po korzeniach. Znowu na prawo i dalej czerwonym pieszym. Jest zjazd, czuję się tu jak na torze motocrossowym. Jedynym tylnim hamulcem blokuję koło i zamiatam ogonem na boki. Po raz kolejny hamulec się kończy. Za późno - na pół obrotu do przodu i całą wstecz. Ratuję się wyskakując w biegu. Z naprzeciwka mijają mnie piesi, facet mówi: "gdzie się śpieszę, że jestem pierwszy". Tak wiem; od końca -dopowiadam w myślach... Jest wyjazd z lasku. Jest jakiś maruder i gościu na quadzie. Kierowca quada zaskoczony moją obecnością pyta się mnie: „"co pan tu robi?"” mówię, że awarię miałem. Mijam ich. To moje pierwsze zwycięstwo. Do Kryspinowa lecę na maxa szukam kolejnego celu, ale pustki przede mną. Napęd coś tam mruczy. Wyjeżdżam na asfalt koło zalewu. Jest policja zabezpieczająca maraton, jest i biker zmieniający gumę. Zaczyna się robić gorąco, wypatruję bufetu. W końcu jest. Wlewam w siebie kilka kubków gatorade. Mówię, że zgubiłem bidon. Ratują mnie butelką z wodą. Jadę dalej. Kręcę szybko, ile fabryka dała. Podskakuję na dziurach raz po raz poprawiając przekrzywiające się siodełko i kierownicę. Doganiam kolejną zdobycz: mijam ojca z nastoletnim synem. Pokazuję im kto tu rządzi Dojeżdżam do asfaltu. W Morawicy dzieci chcą bym przybił im piątkę, W odpowiedzi trąbię kaczką-trąbką wzbudzając przestrach i śmiech. Za wioską zatrzymuję się i dokręcam siodełko, wciskam w siebie żela i popijam wodą. Dalej jadę raźno przede mną lekki podjazd. Staję na pedałach już zaraz będzie Wąwóz Półrzeczki. Przyjemny chłodek. Po chwili trach!!! Wsiąkam tu na dobre. Przypominam sobie kolejne odcinki Mc’Givera i improwizuję. Nie mam zamiaru jeszcze dawać z buta, za daleko jeszcze do mety. Dojeżdżają mnie nieliczni, których wyprzedziłem. Jest i kierowca quada. Zatrzymuje się przy mnie i chcąc nie chcąc kibluje tu razem ze mną kilkadziesiąt minut. Po chwili zjawia się motocyklista oznajmiający dubla. Przyjemny chłodek, ale żeby tak pięknie nie było są i komary i inne głodne muszyska. Mijają mnie kolejni zawodnicy. Pojawiają się znajomi. Sławek, Furman, Miki, Mariusz, Jarek ...dziesiątki osób. W końcu udaje mi się namówić kierującego quadem żeby sobie jechał dalej. Dużo osób pyta czy mogą pomóc. Gubię śrubkę od kontry, ale zabezpieczam ją drutem. Zrobione! Finalizuję wąwóz zakończony błotnistym podejściem. Zjazd wzdłuż autostrady, wpadam w dziurę i butelka wyskoczyła z koszyka (kij z nią przelatuje mi przez głowę). Podskakuję i ja - tracąc na chwilę styczność z rowerkiem (oczyma wyobraźni widziałem już jak frunę wzdłuż autostrady) udało się jednak, nie tym razem. Na dole ostry skręt w lewo daję po hamulcu. Tak, atrakcji ciąg dalszy. Gmeram jeszcze chwilę przy rowerku. To już koniec jazdy na dzisiaj. Dubluje mnie Cross. Chwilę gadamy. Teraz zaczyna się zabawa: po płaskim hulajnoga, z góry bieg z rowerkiem lub jazda stojąc na pedale i hamowanie nogą. Podziwiam widoki: ładna ta dolinka Brzoskwinii jest: skałki, dzrzewa, strumyk. Z rzadka mijają mnie kolejni zawodnicy z giga. Jeden z nich mi mówi że pół godziny stracił wojując z łańcuchem. Jakaś taka dłuższa ta trasa niż w zeszłym tygodniu jest. W końcu szybki zjazd na którym można się puścić bez hamulca. Docieram do bufetu, za nim mijam bramkę kontrolną. Do mety pozostało jeszcze kilkanaście kilometrów. Tak to wlokę się do mety. Już wiem, że wyniku dzisiaj nie zrobię dobrego, ale trasę trzeba zaliczyć. W lasku Zabierzowskim dzwonię do ExPrezesa oznajmiając gdzie jestem, że mam awarię i kieruję się do mety. Bateria w komórce całkiem siada. Na zjeździe terenowym w dol.Grzybowskiej wyprzedza mnie jakaś dziewczyna wołając: "prawa wolna!!". Dojeżdżam do asfaltu zwalniam wyskakując z rowerka. To było twarde lądowanie. W końcu docieram do drogi głównej przy Skale Kmity wyhamowując efektownie nogami przy policjantach zabezpieczających ruch. Patrzą się dziwnie.. Jeszcze truchtam trochę lecz wiem, że jest to początek końca. Zaczyna się już ból mięśni i ścięgien nie przyzwyczajonych do tego rodzaju wysiłku. Balice: wyprzedza mnie dwóch gości. W okolicach przejazdu kolejowego dubluje mnie ostatni zawodnik z dystansu giga wraz z poznanym wcześniej kierowcą quada. Proponuje mi nawet, że weźmie mnie na hol, ale pozbawiam się tej przyjemności mówiąc ,że nie mam czym hamować. Mijam jeszcze jeden bufet, nieczynny już zresztą. Trasa była zabezpieczona do siedemnastej godziny. Dalej powłócząc nogami docieram wreszcie do błoń. Jest ostatnia prosta. Można finiszować Ostatnie 300 metrów truchtam i przekraczam linie mety. Znajomy z Odysei Świętokrzyskiej Grzegorz pozdrawia mnie. Trwają dekoracje gdy przekraczam metę. Trwa demontaż stanowiska pomiaru czasu. Wbrew swoim obawom zostałem jednak sklasyfikowany.

Dystans ok. 54
Czas 7:00:44

Podsumowując warto było. Kolejny przejechany maraton. Tym razem trochę inaczej i z innym nastawieniem. Co prawda na mecie byłem ostatni i wszyscy jadący na giga mnie ZDUBLOWALI to i tak jestem zadowolony. W końcu zaliczyłem dobry trening przed Kościeliskiem. Dzisiaj dzień po tym wyścigu przynajmniej czuje,że mam nogi.
Teraz muszę się lepiej przygotować. Wyciągnąłem wnioski z tej lekcji. Rower oprócz kontry musi posiadać także hamulec przedni.
No tak, a do Kościeliska to już niecały tydzień. Trzeba przygotować sprzęt..
A propos? Czy ma ktoś może stary rower „Wigry2” z przednim hamplem??
Losowa Fotka
Prognoza pogody dla Małopolski
Copyright © eXrowerowanie.pl Kraków 2010 - 2024
2,683,331 unikalnych wizyt