IronMan okiem leszcza - V Iron Triatlon eXtremalna sobota Szczecin, dystans 226km (3,8/180/42,2) - 31.07.2010
Dodane przez pit dnia 30 listopada 2010 13:07:52
"Jak wieść niesie historia triatlonu sięga początków XX wieku i Francji. Tam zrodziły się zawody złożone z pływania, jazdy na rowerze i biegania połączone w jedną całość.
Kolejnym etapem w dziejach triatlonu są Stany Zjednoczone gdzie w roku 1974, w San
Diego w Kalifornii odbyły się pierwsze zawody. Ich pomysłodawcami byli Amerykanin Jack Johnston i Don Shanahan, którzy rozwinęli popularne w Kalifornii zawody łączące pływanie i bieg. Na trasie długości 500 yardów pływania, 5mil jazdy na rowerze i 6 mil biegu wystartowało 46 osób.

Rozkwit popularności nastąpił kilka lat później na Hawajach, gdzie niejaki komandor John Collins sprzeczał się ze swoimi kolegami o to, który wyścig jest trudniejszy: czy pływacki wyścig Waikiki Rough na dystansie 3,8km, czy kolarski wyścig dookoła wysp Oahu długości 180km czy też bieg maratoński 42,2km w Honolulu. Salomonowym rozwiązaniem sporu była propozycja, aby wszystkie te zawody połączyć w całość i rozegrać jednego dnia.
Od tamtej pory każdy, kto ukończy ten wyścig w ustalonym limicie czasowym otrzymuje miano "Żelaznego Człowieka - (ang. Iron Man)".
Po starcie z miejsca wspólnego, wyścig pozostaje ciągły, bez przerw pomiędzy kolejnymi dyscyplinami. Zmiany pomiędzy poszczególnymi konkurencjami są też bardzo znaczące dla strategii całego wyścigu."

Treść rozszerzona
"Jak wieść niesie historia triatlonu sięga początków XX wieku i Francji. Tam zrodziły się zawody złożone z pływania, jazdy na rowerze i biegania połączone w jedną całość.
Kolejnym etapem w dziejach triatlonu są Stany Zjednoczone gdzie w roku 1974, w San
Diego w Kalifornii odbyły się pierwsze zawody. Ich pomysłodawcami byli Amerykanin Jack Johnston i Don Shanahan, którzy rozwinęli popularne w Kalifornii zawody łączące pływanie i bieg. Na trasie długości 500 yardów pływania, 5mil jazdy na rowerze i 6 mil biegu wystartowało 46 osób.

Rozkwit popularności nastąpił kilka lat później na Hawajach, gdzie niejaki komandor John Collins sprzeczał się ze swoimi kolegami o to, który wyścig jest trudniejszy: czy pływacki wyścig Waikiki Rough na dystansie 3,8km, czy kolarski wyścig dookoła wysp Oahu długości 180km czy też bieg maratoński 42,2km w Honolulu. Salomonowym rozwiązaniem sporu była propozycja, aby wszystkie te zawody połączyć w całość i rozegrać jednego dnia.
Od tamtej pory każdy, kto ukończy ten wyścig w ustalonym limicie czasowym otrzymuje miano "Żelaznego Człowieka - (ang. Iron Man)".
Po starcie z miejsca wspólnego, wyścig pozostaje ciągły, bez przerw pomiędzy kolejnymi dyscyplinami. Zmiany pomiędzy poszczególnymi konkurencjami są też bardzo znaczące dla strategii całego wyścigu."

-------------------------------------------------------

Na "eXtremalną Sobotę" natknąłem się w necie, w grudniu zeszłego roku i od razu zapaliłem się do tej imprezy. Prześledziłem historię, poczytałem kilka recenzji, oglądnąłem galerię zdjęć, poczytałem forum i właściwie byłem zdecydowany.
Potem rzuciłem tylko jeszcze hasło dziczkowi, który też lubi wyzwania. Dziczek nie dał na siebie długo czekać i już z początkiem marca byliśmy opłaceni na liście startowej. Zawsze to raźniej w końcu jechać taki kawał drogi razem i startować wspólnie.

Nie ukrywam, że spodobało mi się także hasło tej imprezy widniejące na stronie głównej Organizatora imprezy:
"I ty możesz zostać żelaznym człowiekem" - ja pseudotrenujący leszcz?? Pomyślałem..a czemuż by nie Jak się nie utopię to jakoś dopłynę, rowerek się przejedzie bo przecież szosa sama jedzie, a potem.. jakoś to będzie

Zdecydowałem się tym łatwiej, że moim pierwszym startem w tzw. "wielkim sporcie" był właśnie udział w triatlonie w roku '96 na dystansie sprinterskim w Żywcu ( i jak do tej pory ostatni w tej dziedzinie ) Tak więc już jakieś doświadczenie triatlonowe miałem.
W przypadku eXtremalnej soboty spodobała mi się od razu także formuła zawodów, tzn. zawody te organizowane są przez zawodników i dla zawodników, z pominięciem związku PZTri, bez zbędnych formalności, lekarza sportowego, licencji i za przystępne wpisowe.


Odprawa, dzień przed
Do Szczecina zawitaliśmy z dziczkiem w piątek i ulokowaliśmy się w polecanym przez organizatora hotelu. Dojazd autkiem jest o tyle prosty i szybki, że od samego Krakowa, aż do opłotków Szczecina można lecieć autostradą, w dużej części przez Niemcy.

Biuro zawodów i odprawa zlokalizowana była w miejscu planowanej mety i strefy zmian rower/bieg przy torze kolarskim. Po przybyciu do biura zawodów odebraliśmy pakiety startowe. Potem odbyła się odprawa techniczna podczas której przekazywane były informacje dotyczące trasy, oznaczeń, organizacji, bufetów itd. Wyświetlony został również film z przebiegu trasy.
Było nas tam sporo luda, a obsada była iście międzynarodowa. Na liście startowej w kategorii indywidualnej i sztafet znalazło się ponad 60 osób: w większości nasi rodacy, ale było kilkoro Niemców, Irlandczyk, Szwed i Hiszpan.
Niezłe wrażenie robiły profesjonalne rowerki triatlonowe dosprzętowionych zawodników z "Zachodu".

Pływanie - 3,8km
4 pętle po trójkącie 950m każda z wyjściem na brzeg na kąpielisku miejskim Głębokie.

Od samego początku obawiałem się najbardziej tej dyscypliny. Nie żebym pływać nie umiał, bo żabką sobie nawet radzę, ale od 2 klasy podstawówki mam lęk do wody spowodowany traumą po obowiązkowych zajęciach na basenie i przeżyć z nimi związanych. Tak to już jest jak się chce dzieci pływania uczyć wbrew ich woli. Zawody pływackie czy triatlon z racji
zabezpieczenia trasy w ratowników i adrenaliny startowej są jednak dla mnie okazją do przezwyciężania owej fobii i możliwością popływania sobie wpław po środku jeziora. Tak czy inaczej trema przed startem była.
Nie bez kozery też był fakt dzielącej Kraków od Szczecina odległości oraz świadomości, że w tej międzynarodowej obsadzie byliśmy z dziczkiem jedynymi przedstawicielami małopolski tak więc presja była, że hej!!

Jak na leszcza przystało startowałem z samego końca wraz z kilkoma innymi zawodnikami
płynącym bez pianek. Dziczek jako zawodnik bardziej profi ruszył w piance z przodu stawki.
W celu ochrony przed ewentualnym i zbyt szybkim wyziębieniem wysmarowałem się od stóp do głów wazelinką. Z nerwów zapaćkałem sobie też okularki co przysporzyło mi potem trochę problemów nawigacyjnych, a i widoków też się nie naoglądałem bo widoczność miałem mocno ograniczoną i zamgloną. Tak więc kilkakrotnie zmuszony byłem zdejmować okularki by określić swą pozycję i kierunek płynięcia. Wbrew moim
obawom woda w jeziorze była ciepła bo miała ok.22 stopni tak więc nie było tak źle. Temperatura powietrza na starcie wynosiła ok.17 stopni więc w jeziorku było nawet przyjemniej niż na zewnątrz.
Z lekkim poślizgiem o 6:03 nastąpił start i ruszyliśmy. Wkrótce miałem nieodparte wrażenie że już jestem ostatni.

Na 2 kółku zostałem zdublowany przez kraulującą czołówkę. Nie zraziłem się tym jednak bo ja tu przecie na sportową turystykę przyjechałem, poza tym trzeba było fotorelację z zawodów robić, a i pozwiedzać trochę bo aż wstyd się przyznać, ale jeszcze w swym żywocie na Pomorzu Zachodnim nie byłem.
Moje stałe tempo zaczęło przynosić efekty gdyż niebawem dogoniłem i wyprzedziłem dwoje kraulująco-żabkujących zawodników. Co do aury to na początku jezioro spowite było mgłą, a im póżniej to słonko zaczęło spozierać poprzez drzewa tak, że im dłużej się płynęło tym bardziej przyjemnie się robiło
Na pomoście po 2 i 3 okrążeniu zaserwowałem sobie po pół kubka gorącej herbaty. Na 3 kółku minął mnie kolejny "tramwaj" dublujących mnie zawodników. Zobaczymy za rok pomyślałem bo w zimie zamierzam popracować nad swym kraulem


Koniec końców z wody wyszedłem po niespełna 2 godzinach walki z.. żywiołem!


Rowerowanie - 180,0km
3 pętle po 53,5 km każda plus dojazdy.

Po etapie pływackim nie było tak najgorzej bo jeszcze w stojakach było ok. 6 rowerków tak więc ostatni nie byłem. Chwilę trwało zanim przebrałem się w rowerowe ciuchy i
wrzuciłem coś na ruszt. W końcu pojechałem. Początkowo byłem trochę przytłumiony pływaniem, a raczej odgłosem czepek-woda ale szybko odnalazłem się na rowerku. Założenie miałem takie by średnia prędkość z jazdy nie spadała poniżej 30km/h i tego cały czas skrupulatnie się trzymałem. Było to o tyle łatwe, że jak na polskie standardy asfalty były gładkie i równe - no może za wyjątkiem dojazdu do początku pętli gdzie na odcinku 400m prowadzony był remont nawierzchni.

Na trasę rowerową składały się 3 pętle po Puszczy Wkrzańskiej plus dojazdy. Przyjemne tereny: wokół lasy, lasy i kilka wiosek. Większość trasy prowadziła polskimi drogami ale kilkanaście kilometrów wiodło też po stronie niemieckiej. Nie muszę chyba dodawać, że tam asfalt był jeszcze lepszej jakości Trasa lekko pofałdowana po naprawdę ciekawych terenach, tak więc aż miło było docisnąć do tego ruch samochodowy minimalny.
Jechało mi się nad wyraz dobrze i początkowo przez sporo kilometrów średnia dobijała do 33km/h, a nie chciałem też przesadzać bo w perspektywie jeszcze maraton biegowy był.


Na etapie rowerowym udało mi się wyprzedzić sporo osób. Trasa jak wspomiałem przyjemna była, w kształcie odwróconej litery "F" tak więc na bieżąco można było śledzić jadących przed sobą i za sobą zawodników i systematycznie ich dochodzić i wyprzedzać czy kontrolować sytuację. Atmosfera też była bardzo miła. Mijający się zawodnicy uśmiechali się do siebie i wzajemnie pozdrawiali. Do tego pogoda dopisała, słoneczko świeciło, a wiaterek skutecznie chłodził. Dziczka pierwszy raz na etapie rowerowym napotkałem już w Niemczech - na krzyżówce Hintersee-Glashütte (dziczek
miał wtedy nade mną ponad 11km przewagi) potem jeszcze kilkakrotnie mijaliśmy się na trasie wzajemnie zagrzewając się do walki. Zasady na rowerku też mi się bardzo spodobały ponieważ w triatlonie na długim dystansie wożenie na kole (drafting) jest zakazany. Każdy z zawodników zdany jest wyłącznie na siebie i nie można iść na łatwiznę. Lemondka mojego brata korka - pamiętająca jeszcze jego starty w amerykańskich triatlonach też spisała się znakomicie.

Jak pisałem wcześniej jechało mi się dobrze, ale do czasu bo tak do 165km. Potem z braku żeli (mam nauczkę, że lepiej wziąć więcej niż mniej ) dostałem kryzysu energetycznego i ostatnie 15km jechałem już na oparach. Bufety owszem były, ale już tak byłem przesłodzony, że oprócz żeli nic nie byłem w stanie przełknąć.

W końcu doturlikałem się do strefy zmian na terenie toru kolarskiego.
Założoną średnią z jazdy tak czy inaczej dotrzymałem bo wyniosła ok.30,4


Bieganie - 42,195km
6 dużych pętli wokół jeziora Głębokiego po 5,6 km i na dobicie
1 mała pętla z podbiegiem do Pilchowa - 4,6 km, plus dobiegi

Po zdaniu rowerka, przebraniu się wchłonąłem na szybko kilka kanapek z wędliną i serem. Chwilę to trwało bo ostatnie kilometry rowerka nieźle mnie sponiewierały. W końcu zregenerowany energetycznie ruszyłem na trasę biegową.

Wbrew w swym obawom nie miałem jeszcze syndromu "betonowych nóg" i biegło mi się nawet lekko. O tyle lżej mi było, że na tym etapie wiedziałem już, że choćbym czołgać się miał.. to w limicie 17 godzin zawody ukończę

Stosowałem nieregularnego Galloway'a. Zresztą te nieliczne maratony biegowe, które mam w swej kolekcji startów zawsze robiłem marszobiegiem bo o kontuzje na takim dystansie przy moim marnym wybieganiu jest łatwo. W końcu dobiegłem do Głębokiego i rozpocząłem właściwe pętle. Sześć kółek wokół jeziora. Ogólnie fajna traska. Bieg w przeważającej większości terenową i zadrzewioną ścieżką po pofałdowanej trasie z jednym stromszym podbiegiem, a raczej podejściem Tak czy inaczej traska naprawdę przyjemna była tym bardziej że słonko prażyło. Traska fajna aczkolwiek pewnie przyjemniej było by legnąć wraz z plażowiczami na brzegu i popluskać się w ciepłym jeziorze, ale cóż było robić - w końcu nie codziennie zostaje się IronManem, no nie? Pod koniec pierwszego kólka wyprzedził mnie dziczek. Biegł właśnie swoje trzecie kółko, a ja dopiero inaugurowałem pierwsze. Chwilę pogadaliśmy, pamiątkowa fota i do mety tyle go widziałem . Dobrze biegło mi się do 3 kółka, a potem no cóż - brak wytrenowania, zmęczenie, czy też lata robiły swoje. Im dalej tym gorzej, tym trudniej było mi się zmusić do biegu. Coraz to większe były przerwy w moim nie-bieganiu. Nie oznacza to bynajmniej, że poddałem się, bo to w końcu głowa jedzie.

Czas ten bynajmniej nie był stracony bo ciągle parłem do przodu. Wtedy to zapoznałem się z kilkoro osobami i pogadałem chwilę. Takie zawody mają to do siebie, że jednak nie można improwizować
bo i tak szydło szybko wyjdzie z worka. I kto ma być pierwszy ten pierwszym będzie i każdy swe tempo sam dobiera. Pozdrawiam w tym miejsu Sternika Piotra z Kalisza, ekipę TT Szczecin, zwyciężczynię eXsoboty wśród Kobiet i wszystkich innych zawodników mijanych na trasie których już nie pomnę. W końcu było piąte i szóste kółko. Na jednym z punktów kontrolnych kolega obwieścił mi że już pora do domu, do bazy. Nie powiem, że ochoczo ale żwawiej ruszyłem do biegu. Potem jeszcze punkt przy Głębokim, dwu kilometrowy podbieg do Pilchowa i trzy kilomertrowy finisz. Na mecie, to nie ukrywam już ale byłem szczęśliwym człowiekem. Bez sił, ale szczęśliwym

I'm Iron Man! (Mój czas 14:37:00, open 27/39) i pojechałem na retro rowerku marki Kristall rocznik 1981

Ten Tytuł to jest już coś.. Polecam wszystkim.



Jako ciekawostkę dodam to rano przed pływaniem ważyłem 83,3kg, a na mecie (już po posiłku) 78,8kg


Ostatecznie zajęliśmy miejsca:
dziczek: czas 11:47 h, 7 miejsce, (pozycja 8)
pit: czas 14:37 h, 27 miejsce, (pozycja 29)
na 46 zawodników startujących w kategorii indywidualnej.

Jak na debiut uważam że nasze wyniki nie są złe!
..............................................................................

Na koniec podziękowania

W szczególności dla Organizatorów tej imprezy. Za ich wysiłek i stworzenie naprawdę bardzo przyjacielskiej atmosfery, i wspaniałej imprezy życząc im w tym miejscu sukcesów i powodzenia w kolejnych latach.
Nie wiem co będzie za rok, ale jak zdrowie i czas dopisze chciałbym jeszcze raz spróbować swych sił na tej trasie.

W drugim rzędzie podziękowania dla grupy Zielonych, za ich zaangażowanie, mobilizację i "wsparcie" na forum.
W szczególności podziękowania dla: pocia, Kubaka. Lesława i Lukiego.

Dzięki chłopaki. To właśnie dzięki Wam zostałem Iron Manem. Warto było!

Jak dobrze mieć "przyjaciół" dzielących wspólnie sportową pasję


Oficjalne wyniki



Film z zawodów